Listopad to miesiąc, w którym często myślimy o śmierci. Ma to związek zarówno z dniami Wszystkich Świętych i Zaduszkami, tematyką poruszaną w kościele czy nawet z opadającymi liśćmi i deszczową pogodą. W grach komputerowych ten temat jest obecny od wielu lat, choć najczęściej wiąże się to z faktem, że postać kierowana przez gracza zabija innych bohaterów lub różne maszkary. Co więcej, często nasi przeciwnicy umierają w naprawdę brutalny sposób. Tak jest nie tylko w strzelankach, ale również w bijatykach (że wspomnę o przeróżnych ciosach fatality w serii „Mortal Kombat”), strategiach, RPG-ach (że wspomnę tu leciwego już „Fallouta 2”, gdy wróg dostawał „krytyka” z bozara albo innej broni palnej). Ten temat jest też obecny w przygodówkach i o jednej z nich tutaj opowiem.
Na początku zaznaczę jednak, że tym razem NIE JEST to produkcja, w której kierujemy policjantem/agentem FBI/detektywem płci, wieku i narodowości dowolnej, a naszym zadaniem NIE JEST znalezienie (seryjnego) mordercy. W dziele studia Common Colors wcielamy się w nastolatkę, która jest… córką Ponurego Żniwiarza. Tytułowa bohaterka, Prim, dowiaduje się tego kilka dni przed swymi szesnastymi urodzinami. Wcześniej mieszkała razem z matką i myślała, że ojciec je porzucił. Gdy jednak jej matka umarła przygarnął ją ojciec jej sąsiada i przyjaciela Tristana. Dwójka nastolatków postanowiła zajrzeć na strych w domu, w którym mieszkała dziewczyna z matką. Kiedy Prim na chwilę została sama przeglądając różne rzeczy otwiera ona portal do Królestwa Umarłych i tam poznaje prawdę o swoim ojcu. Ten zamyka ją początkowo w pokoju, gdzie Prim spędza kilka dni. Tymczasem Tristan i jej ojciec zaczynają jej szukać. Gdy Prim w końcu wraca do świata żywych i spotyka swego przyjaciela, to Tristan początkowo nie wierzy, że to jest ona. Po chwili jednak wpadają sobie w ramiona, co… kończy się śmiercią chłopaka. Prim bowiem, po ojcu odziedziczyła pewne moce, nad którymi musi nauczyć się panować. Poza tym chce też przywrócić do życia swego druha, a to zadanie będzie głównym problemem, z jakim się ona (i kierujący nia gracz) zmierzy w tym tytule. Rozwiązanie go zajęło mi niecałe siedem godzin, co jest współczesnym standardem. A czy dobrze się przy tym bawiłem? Owszem, gdyż opowiedziana tu historia może do najambitniejszych nie należy, to jest wciągająca i mimo wszystko, dosyć oryginalna, co należy uznać za plus tej produkcji.
Zagadkowo też jest dobrze, chociaz zawsze może być lepiej. Dominują zadania ekwipunkowe, ale zdarzają się również łamigłówki, które nazywam „puzzlowatymi”. Do nich należy zaliczyć m.in. „Game of Gnomes”, czyli mini – grę rozgrywaną na szachownicy. Nasza figura stoi blisko jednego z jej rogów, a figura naszego rywala – blisko przeciwnego rogu (po przekątnej) Jest też tytułowy gnom. Gracz porusza swoją figurą oraz (jednym, nawet jeśli na planszy są dwa) gnomem o jedno pole w dowolnym kierunku, a rywal rusza się o dwa pola. Naszym zadaniem jest dojście do wyjścia z planszy, nim zostaniemy złapani. No dobrze, a po co jest gnom? Dzięki niemu możemy blokować drogę przeciwnikowi i zmuszać go do szukania „objazdu”, co wydłuża jego trasę. Ta mini – gra ma dwa warianty, w zależności od ilości gnomów. Skala ich trudności jest duża/bardzo duża (przy jednym „krasnalu”) i średnia/duża (przy dwóch), dzięki czemu zmusza ona do wysiłku intelektualnego i daje satysfakcję po wygranej. Oprócz tego mamy zadanie związane z układaniem piosenki o Mojrach. Trzeba w nim wykazać się wiedzą (zdobytą na podstawie rozrzuconych tu i ówdzie wskazówek) np. o ich ulubionym miejscu, ich zwierzaku czy o tym, na co mają alergię. Do tego należy doliczyć też pewną karciankę. Skojarzyła mi się ona z grą, w którą grałem w podstawówce na jednej z wycieczek. Tam były karty z samochodami, tu są karty z różnymi postaciami, ale idea jest ta sama. W obu przypadkach oprócz obrazka były też cztery liczby opisujące parametry przedstawionego auta lub osoby. Gracz wybierał jeden z nich i porównywał go z kartą rywala, a ten gracz, który miał lepszą kartę zabierał obie. Jedyna różnica polegała na celu gry – w tej prawdziwej trzeba był zabrać wszystkie karty rywala, przez co gra mogła się ciągnąć godzinami. W „Prim” trzeba było być lepszym od przeciwnika 8 razy, by zwyciężyć. Ogólnie ta karcianka mi się podobała, ale można ja też uznać za „zapchajdziurę” sztucznie wydłużającą czas rozgrywki. Czemu? Aby zagrać z kimkolwiek należało mieć minimum osiem kart z trzydziestu sześciu obecnych w grze. Oczywiście, te początkowe osiem, było dosyć słabe, więc aby wygrać z kimkolwiek (co było nagradzane zdobyciem jednej, dosyć dobrej karty) trzeba było albo liczyć na szczęście (które jeśli się miało, to najwcześniej po kilku porażkach z rzędu), albo zdobyć więcej kart, które niekiedy bywały dość mocno ukryte, co oznaczało, że na ich szukanie trzeba było poświęcić nieco czasu. Tak czy inaczej – gracz tkwił fabularnie w miejscu, a czas rozgrywki szedł do przodu. Jest też system podpowiedzi, którego zaletą jest to, że na początku otrzymujemy jedną lub dwie wskazówki, a dopiero po tym, gdy uznamy, że niewiele one dały możemy otrzymać gotowe rozwiązanie danego problemu.
Graficznie też jest bardzo dobrze,choć mam małą uwagę, ale o tym nieco później. Przede wszystkim to, co się rzuca na oczy w kwestii oprawy wizualnej, to paleta barw. Jest ona bardzo uboga, bo składa się z czerni, bieli i szarości w różnych odcieniach. Tylko czy faktycznie można mówić tu o niedostatku kolorów? Moim zdaniem nie, gdyż idealnie ona pasuje do tematyki tej przygodówki. Poza tym niewiele jest gier, które były czarno – białe, w zasadzie poza „Carte Blanche” niewiele ich kojarzę. No dobrze, a cóż mi się nie podobało w stronie wizualnej? Czy były to animacje postaci? Nie, do nich zastrzeżeń nie mam. Czy może chodzi o przerywniki filmowe? Jeśli chodzi o ich jakość, to absolutnie jest z nimi wszystko w porządku, może gdyby było ich nieco więcej, to byłoby lepiej. Wiec co? Wygląd głównej bohaterki. Jest ona przede wszystkim za niska. Jest praktycznie równieśniczką Tristana, a jest od niego ponad dwa razy niższa. Może odziedziczyła po tatusiu gen karłowatości? Raczej nie, bo jest on całkiem wysoki. Może więc to jakaś mutacja genetyczna? Nie wiem, tak czy inaczej dziwnie to wygląda. Trochę to przeszkadza, ale da się do tego przyzwyczaić. Ogólnie rzecz biorąc oprawa wizualna tej produkcji jest naprawdę udana i klimatyczna.
O pozostałych aspektach technicznych będzie wyjątkowo krótko. Dźwiękowo i muzycznie jest jest naprawdę dobrze i przyjemnie się tego słucha. Dotyczy to również angielskich głosów postaci, które pasują do poszczególnych bohaterów. Jeśli idzie o sterowanie, to jest ono bardzo proste, bo prawie wszystko wykonujemy myszą, choć ja czasami wspierałem się klawiaturą (np. w kwestii dostępu do ekwipunku). To wszystko jest czymś, co widzieliśmy (i słyszeliśmy) już w wielu innych tytułach na podobnym poziomie. Jest jeszcze jeden aspekt, o którym warto napisać kilka zdań. Mam tu na myśli głównie nawiązania, zwłaszcza do greckiej mitologii (choćby poprzez obecność Persefony, Charona, Cerbera i trzech Mojr), ale też np. do różnych znanych zespołów muzycznych takich jak AC/DC. Do tego nie można zapomnieć subtelnym humorze, z którym zetkniemy się np. poprzez skojarzenie z klasycznym żartem o trójgłowej małpie. Ktoś powie – przecież to też już było, zwłaszcza jeśli idzie o odwołanie się do „Małpiej Wyspy”. Owszem, tylko z reguły bywało to w tytułach, w których różne nawiązania do dzieł popkultury i humor wręcz wylewały się z ekranu, a tutaj te elementy stanowią jedynie wisienkę na torcie. Niewielką, ale zauważalną i czyniącą całe ciasto znacznie smaczniejszym.
Ogólnie rzecz ujmując, „Prim” to gra ze wszech miar warta polecenia. Całkiem ciekawa historia, sporo zagadek, również tych nie inwentarzowych. Do tego należy dodać klimatyczną oprawę wizualną, przyjemną dla ucha ścieżkę dźwiękową, przyjazny interfejs oraz subtelny humor i elementy z mitologii starożytnych Greków. Zagrajcie sami, a nie pożałujecie!
OCENA GRY: 9/10
ZALETY:
+ całkiem ciekawa fabularnie
+ bardzo udana pod względem zagadek
+ klimatyczna grafika
+ przyjemna dla ucha muzyka i dźwięki
+ prosty interfejs
+ elementy mitologiczne
+ subtelny humor
WADY:
– historia, choć interesująca, to jest też mało ambitna (znowu kogoś ratujemy)
– tradycyjnie (choć nie dla wszystkich) brak wersji polskiej